Joj, w Moskwie jestem. Kuśtykałam sobie po placu Czerwonym. Obeszlismy dookała Kreml. Ekipa wybrała sie jeszcze obejrzeć chram Chrystusa Zbawiciela. Fajny motyw z tym kosciółkiem. Dawno temu go wybudowali, później ktoś go zburzył, bo wpadł na pomysł postawienia pałacu kultury (takiego samego cudeńka jakie mamy w Warszawie, tyle, że u nas jest tylko jedno a w Moskwie moznaby je zestawić w całe osiedle wielkości Kozanowa) a później znowu wybudowali kościółek. Hm... ale się ludziom w zyciu nudzi. Pojechaliby sobie gdzieś, zamiast tak budowac, burzyc i budowac.
I fajna historia mi sie przydazyła. Siadłam na murku koło Kremla i czekałam na znajomych. Podchodzi policjant i każe nie siedzieć. No to wstałam. Policji tutaj maja więcej chyba niz mieszkańców. Poszłam kilkanaście metrów dalej a policjant zniknał mi z oczu więc znowu przycupnełam. Ta moja noga boli dalej i troche sie zastanawiam jak to będzie na Syberii, kiedy zamast sandałków buciory górskie przyjdzie mi założyć. No nic. Siedziałam sobie a tu nagle pojawia się znajomy policjant i na mnie gwiżdże. UU! WOła mnie do siebie. Kustykam w jego stronę próbując sobie przypomnieć jak po rusku powiedziec chora noga. Doczłapałam do pana w mundurze a on mi pokazuje na murek, gdzie wcześniej siedziałam, a tam mój przewodnik lezy. Sie ładnie uśmiechnęłam.. nawet bardzo ładnie i odkustykałam grzecznie...